Jest koniec drugiej wojny światowej, ojciec Ryszarda Łęgiewicza, żołnierz w armii generała Władysława Andresa walczy pod Monte Cassino, spotyka piękną dziewczynę, żeni się z Włoszką i osiada w Toskanii. Jednak nie Włochy, a Polska staje się przeznaczeniem dla młodego żołnierza i jego włoskiej żony.
- Żeby zrozumieć dlaczego ojciec wrócił do Polski, do Gubina trzeba pamiętać, jakim krajem były Włochy zaraz po drugiej wojnie – tłumaczy Ryszard Łęgiewicz. – To nie był obraz współczesnej Italii, ale bardzo biedny kraj, z którego ludzie masowo emigrowali za chlebem do Ameryki Północnej i Południowej. Ojciec zdecydował się na Polskę, bo przekonała go do tego matka. Ta po powrocie z Kazachstanu, ze skrajnej nędzy i życia w ziemiankach, trafiła do Gubina i ….. zobaczyła „raj na ziemi” – domki jednorodzinne, murowane, z wodą i wyposażeniem. Czego człowiek mógł chcieć więcej po zawieruchach wojny? Ojciec wrócił i szybko pożałował, zamiast wolnej Polski czekał na niego Urząd Bezpieczeństwa.
Rodzina Łęgiewiczów z czasem wrosła w lubuskie, młoda Włoszka perfekcyjnie nauczyła się polskiego, ale nie zapomniała o śródziemnomorskiej tradycji - jej dzieci, mimo że wychowywane w Gubinie, dobrze mówiły po włosku.
- Żona nalegała, aby wrócić na Podkarpacie i chociaż wówczas nie wiedziałem nic o tym regionie i Rzeszowie, pomysł wydał mi się dobry – śmieje się Łęgiewicz i jakby uprzedzając kolejne pytania, wspomina, że to był zupełnie inny Rzeszów niż ten obecny. – Nie, nie przeraził mnie, ale był dużo mniej atrakcyjny od współczesnego. Po Wrocławiu, to był inny świat, jednak nie pomyślałem, że Rzeszów będzie dla mnie przekleństwem. Od zawsze dużo podróżuję, więc nie czułem się wyrzucony na prowincję, w dodatku zachwyciły mnie Bieszczady, przyroda, spokój.
Z Wrocławia do Rzeszowa, z uczelni do przemysłu
Łęgiewicz jechał do Rzeszowa i pracy na Politechnice Rzeszowskiej, na miejscu okazało się, że etatu dla niego nie ma. I może dobrze się stało, bo Łęgiewicz trafił do WSK Rzeszów, do biura konstrukcyjnego, a tu po kilku miesiącach zrozumiał, że jednak nie kariera naukowa, ale ta w przemyśle fascynuje go najbardziej. W rzeszowskiej WSK-a przeszedł wszystkie szczeble kariery, po 1989 r. szybko awansował ze specjalisty konstruktora na dyrektora ds. rozwoju, potem członka zarządu rzeszowskiej WSK-a. Dobra znajomość włoskiego, angielskiego i rosyjskiego okazała się bezcenna po tym, jak Polska z kraju socjalistycznego musiała się przestawić na kapitalistyczne tory.
Czas spędzony w WSK PZL-Rzeszów okazał się cenny z kilku powodów. Po pierwsze wiedza, doświadczenie i kontakty w branży lotniczej tam zdobyte, złożyły się na propozycję życia, jaką w 2001 r. Łęgiewicz dostał od Francuzów, którzy zaproponowali mu stworzenie fabryki z częściami do silników lotniczych w Sędziszowie Małopolskim. Po drugie czas Łęgiewicza w rzeszowskiej WSK-a, to był też czas Marka Dareckiego i Marka Bujnego. Być może bez tamtych znajomości w 2004 roku nigdy nie powstałoby stowarzyszenie „Dolina Lotnicza”, które skupia obecnie prawie 80 firm i jest magnesem ściągającym na Podkarpacie kolejnych dużych inwestorów z branży lotniczej. A to nie jedyne wspólne elementy w życiorysie trzech panów. Dziś Marek Darecki jest prezesem WSK Rzeszów i prezesem „Doliny Lotniczej”. Marek Bujny założycielem i wiceprezesem „Ultratechu” oraz wiceprezesem stworzenia, podobnie jak Ryszard Łęgiewicz, który także jest wiceprezesem „Doliny Lotniczej” i od 10 lat prezesem Hispano Suiza Polska. W 2002 r. prezesem WSK Rzeszów zostaje Marek Darecki, który cztery lat wcześniej z tą fabryką się rozstał i w latach 1988-2002 był szefem Goodrich Krosno. Rok 2001 jest wyjątkowy dla Ryszarda Łęgiewicza, który staje przed wyzwaniem zbudowania dużej fabryki w ramach światowego giganta w branży aerokosmicznej, zaś Marek Bujny podejmuje ryzyko i w tym samym roku zakłada ze wspólnikami „Ultratech”.
Jeśli można mówić o przypadkach, to w kontekście tych konkretnych osób, tylko szczęśliwych. Bieg wydarzeń zmienił telefon od Francuzów z Hispano Suiza. Biznesmenom znad Sekwany Łęgiewicza polecił człowiek z branży lotniczej z Rzeszowa, nazwisko pozostanie tajemnicą samych zainteresowanych, ale to on podpowiedział Francuzom, że jest w Rzeszowie ktoś taki, kto potrafiłby stworzyć fabrykę od podstaw i nią pokierować. - Od początku było wiadomo, że to będzie Sędziszów Małopolski. Tutaj za dobre pieniądze udało się kupić obiekt do produkcji, lokalne władze zagwarantowały zwolnienia podatkowe, a przede wszystkim chodziło o unikniecie ewentualnych zawirowań w zatrudnieniu pracowników w przyszłości – wspomina Łęgiewicz. – Ta koncepcja się sprawdziła. Dziś prawie 80 proc. zatrudnionych pochodzi z Sędziszowa i okolic, a większość jest zainteresowana pracą w miejscu zamieszkania, nie zaś dojazdami do Rzeszowa. Gdybyśmy fabrykę założyli w Rzeszowie, odpływ pracowników do innych firm z branży lotniczej mógłby być duży, a tego chce uniknąć każda firma, zważywszy, że wykształcenie dobrego fachowca w naszej branży jest kosztowne i wymaga kilku lat pracy oraz szkoleń.
Prezes i trzech dyrektorów na początek firmy
ZOBACZ TAKŻE
W 2005 r. po sukcesie Wydziału Kół Zębatych w Sędziszowie Małopolskim powstały kolejno: Wydział Kadłubów, Wydział Komponentów Silnikowych i Wydział Komponentów Strukturalnych. Na tym ostatnim wprowadzono rozwiązania produkcyjne z branży motoryzacyjnej – dotąd niespotykane w branży lotniczej, dzięki temu procesem technologicznym steruje zintegrowany system zarządzający – wydział jest w pełni zrobotyzowany i wymaga zaledwie kilku osób do obsługi. Elementy tu produkowane wykorzystywane są w gondolach silników lotniczych m.in. Airbusa A 330, czy Embraera 170. Jednak ukoronowaniem doświadczenia sędziszowskiej firmy jest montaż od 2009 r. kompletnych modułów przekładni napędu agregatów w silnikach lotniczych.
Światowy gigant
- Dlatego ciągle stawiamy na rozwój firmy – dodaje Ryszard Łęgiewicz. – Pod względem liczby zatrudnionych osób stworzyliśmy firmę optymalną. Od przyszłego roku swój rozwój widzimy w powierzeniu części zadań podwykonawcom z Podkarpacia; Mielca, Rzeszowa, Krosna. To będą dodatkowe miliony złotych, jakie zostaną u regionalnych przedsiębiorców, którzy dodatkowo będą mieli dostęp do wiedzy, jaką w ramach szkoleń zapewni im Hispano Suiza.
Łęgiewicz za każdym razem, gdy wsiada do samolotu nie potrafi się powstrzymać, by nie spojrzeć w kierunku silników, wie, że w prawie każdym jest jakiś element wyprodukowany właśnie w Sędziszowie Małopolskim. Nawet nie kryje, jaki jest dumny, gdy widzi największe samoloty świata; Airbusy A-380 albo Boeingi 787 zwane Dreamlinerami - w każdym z nich są części wyprodukowane przez Hispano Suiza Polska.
Gdy rozpoczął współpracę z Francuzami, szybko zrozumiał, że poważnym partnerom należy się poważne traktowanie i już po pięćdziesiątych urodzinach nauczył się języka francuskiego. Nieustannego rozwoju oczekuje od siebie i od współpracowników. W Hispano Suiza Polska co roku duże pieniądze wydawane są na dopłaty do studiów i kursów językowych dla pracowników.

.jpg&x=750&y=400&jak=d)





































