Z Arturem Chmajem, rzeszowskim ekonomistą, rozmawia Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 18-12-2014
25 lat temu został po raz pierwszy zaprezentowany tzw. plan Balcerowicza. 28 grudnia 1989 r. pakiet ustaw mających ratować upadającą polską gospodarkę uchwalił Sejm, a plan zaczął obowiązywać od 1 stycznia 1990 r. Przypomnijmy, że Balcerowicz wprowadzał go w sytuacji bankructwa socjalistycznej gospodarki, wysokiej inflacji itd.
Rzeczywiście, polska gospodarka była w tragicznym stanie. To, co z nią zrobił Rakowski, woła o pomstę do nieba, niestety, nie działały wtedy takie instytucje jak Trybunał Stanu. Chociaż „zasługą” rządu Rakowskiego było przeforsowanie ustawy o działalności gospodarczej, tzw. ustawy ministra Wilczka. Przez pewien czas używałem tego jako przykładu deregulacji w gospodarce, ponieważ większość zapisów tej ustawy wyglądała tak: „artykuł taki a taki – skreślony”. Dzięki tej ustawie bardzo odchudzono prawo, które regulowało prowadzenie działalności gospodarczej w Polsce. Inna sprawa, że nie było innego wyjścia, bo gospodarka była już tak niewydolna, że trzeba było próbować coś z nią zrobić. To była pierwsza próba reanimacji gospodarki: danie większej swobody przedsiębiorcom. Dziś już dobrze wiemy, że skorzystali na tym w pierwszej kolejności pracownicy aparatu państwowego, esbecy itp., powstały spółki nomenklaturowe. Była to patologia, choć sam mechanizm był dobry, gdyż znosił bariery administracyjne, które hamowały przedsiębiorczość. To był pierwszy krok w dobrym kierunku, tak więc kiedy w 1989 r. pojawił się Balcerowicz ze swoim planem, to już jakiś zalążek kapitalizmu istniał. Ci, którzy mieli pomysł na działalność gospodarczą, nie działali w zupełnej próżni.
ZOBACZ TAKŻE
W takiej sytuacji Balcerowicz uznał za absolutny priorytet opanowanie szalejącej inflacji. To się wiązało z szokiem, związanym np. ze znacznym wzrostem cen, przy pomocy którego próbowano ściągnąć z rynku nadwyżki inflacyjnego pieniądza. Jak Pan po latach ocenia terapię szokową Balcerowicza?
Balcerowicz był typowym monetarystą, czyli wychodził z założenia, że inflacja musi być minimalna, bo wyższa psuje gospodarkę. Nie jest to pogląd jedynie słuszny; w ekonomii są także inne koncepcje, które nie stawiają aż tak twardo bariery dla inflacji, twierdząc, że to jest czynnik prowzrostowy, prorozwojowy i na swój sposób, oczywiście w pewnych granicach, nakręcający gospodarkę. Wykładał kiedyś na KUL w Lublinie znany ekonomista, prof. Stefan Kurowski, który w latach 90. XX w. przez pewien czas każdy wykład dla studentów zaczynał od krytyki Balcerowicza. Mówię o tym dlatego, że ten przykład pokazuje, iż terapia szokowa Balcerowicza nie była jedyną możliwą metodą wydobycia gospodarki z zapaści. Było kilka metod, ale akurat to zadanie powierzono Balcerowiczowi, a on zrobił to, co zaplanował: zduszono inflację, wprowadzono wymienialność złotówki, dokonało się uliberalnienie gospodarki. Przebiegało ono z różnym skutkiem, ale generalnie dzisiaj mamy kapitalizm, którego nie musimy się wstydzić. Jeżeli ktoś oponuje, to odpowiadam, by popatrzył na przykład Ukrainy. Mniej więcej w tym samym czasie doczekała się wolności, a co się dzieje z jej gospodarką – widzimy.
Oczywiście, plan Balcerowicza miał swoje koszty społeczne. W ciągu jednej nocy mogli posiwieć ci, którzy mieli wówczas kredyty zaciągnięte w bankach, ponieważ stopa procentowa poszła ostro w górę; wysoka stopa procentowa była podstawowym instrumentem walki z inflacją. Inny element szoku: uliberalnienia gospodarki nie przetrwały najsłabsze ogniwa, czyli chylące się ku upadkowi, słabe ekonomicznie przedsiębiorstwa, a przede wszystkim sektor rolno-spożywczy, na czele z PGR-ami. Czy miały one szansę na przetrwanie, to inna rzecz.
Elementem terapii szokowej był też wzrost bezrobocia.
W gospodarce socjalistycznej panowała polityka pełnego zatrudnienia, czyli braku bezrobocia. Natomiast wszyscy klasycy ekonomii wskazują, że bezrobocie jest immanentną cechą gospodarki. Jest ono do pewnego stopnia naturalne, gdyż w społeczeństwie zawsze znajdzie się kilka procent ludzi, którzy nie nadają się do żadnej pracy. To jest czynnik stabilizujący, dodający pracy ludzkiej efektu prorozwojowego, bo wiadomo, że skoro w pracy trzeba rywalizować, to trzeba się uczyć, dokształcać, podnosić kwalifikacje, a nie wyznawać PRL-owską zasadę „czy się stoi, czy się leży…”. Nie ma gospodarki kapitalistycznej, w której można utrzymać pełne zatrudnienie, bo żadne państwo tego nie udźwignie.
Przez lata oceniano, że monetarystyczna terapia szokowa Balcerowicza była potrzebna, ale jednocześnie zarzucano mu, że na tym poprzestał, nie poszedł dalej.
Generalnie zgadzam się z tą oceną. Jeżeli przyjąć, że taka terapia szokowa była bezwzględnie potrzebna w latach 1989-90, kiedy dopadła nas inflacja, to trzeba przyznać, że operacja zwalczenia inflacji się udała. Pytanie, czy później należało forsować dalej tę linię, czy trochę zluzować, zwłaszcza w branżach, gdzie koszty tej terapii były największe. Dzisiaj można gdybać, czym by się takie poluzowanie zakończyło. Jeżeli jednak zastanowić się, czy można było tę reformę przeprowadzić trochę inaczej, to pewnie jakaś droga pośrednia, która pozwoliłaby nieco zmniejszyć koszty społeczne tej reformy, by się znalazła.
Jest jeszcze jedna cena tej reformy: liberalizm Balcerowicza i jego epigonów spowodował, że mieliśmy do czynienia z wyprzedawaniem naszego majątku narodowego za przysłowiową czapkę gruszek. Bez procesu prywatyzowania przedsiębiorstw pewnie by się nie obeszło. Pytanie, czy ten proces powinien był przebiegać taką ścieżką. O ile prywatyzacja niektórych przedsiębiorstw się udała (np. WSK Mielec), o tyle były firmy nie będące ekonomicznymi skansenami, które zostały przejęte przez inwestorów za cenę, która musi budzić – mówiąc delikatnie – zdziwienie (np. rzeszowski Zelmer).
Zmierzając do puenty, można powiedzieć, że plan Balcerowicza – tak w ciągu minionych 25 lat, jak i w przyszłości, będzie budził kontrowersje i pewnie znajdzie tyle samo zwolenników, co przeciwników.
Dokładnie. Plan Balcerowicza na swój sposób się powiódł i dzięki temu nasza gospodarka jest zupełnie inna od np. ukraińskiej. Można się dziś zastanawiać, czy nie można było zrealizować go lepiej – i pewnie odpowiedź mogłaby być twierdząca. Ale na razie cieszmy się, że się udało i że gospodarka – z trudnościami, ale jednak – próbuje się rozwijać.







































