O sobie:
Na co dzień i od święta zarządza instytucją kultury w gminie Czarna k. Łańcuta, matka chrzestna wielu inicjatyw społecznych i kulturalnych. Najlepiej myśli się jej z ołówkiem w ręce. Kocha gęstą zabudowę wielkich miast i ich nocne życie, choć od lat mieszka na wsi.
O blogu:
o własnych doświadczeniach związanych z tworzeniem marki miejsca w podkarpackiej małej miejscowości i o podglądaniu w świecie jak to zrobili inni. O gorących, twórczych dyskusjach z przyjaciółmi, podczas których rodzą się dobre rzeczy. O prowadzeniu domu pełnego ludzi i o tym dlaczego czasem należy być egoistką! A także o rowerze, pływaniu i nieustającej tęsknocie za ciepłymi oceanami.
BEZ MOCY CZADU NIE BĘDZIE
Dodano: 09-01-2014
Brzmi niesamowicie, wiem.
Ale to konieczność i zwykła formalność, której dokonują wszyscy przezorni organizatorzy imprez plenerowych, żeby nagle w środku koncertu nie zapadła krępująca cisza, wywołana niedostatkiem energii elektrycznej.Trochę dokumentów, pieczątek i... jest jej więcej!
- Eeee- powiecie - a zaczęło się tak podniebnie…
No tak, ale żeby dobrze poszybować musi wszystko zagrać na ziemi. I to nie tylko w kabelku. Także w duszy!
To naprawdę straszne kiedy musisz organizować coś, do czego sam się nie zapalasz, bo wtedy nie ma takiej siły, żebyś mógł wykrzesać jakąś iskrę u innych. Nawet zwiększona u dystrybutora moc nic ci tu nie pomoże. Dzieje się tak np. gdy musisz robić coś, co zaplanował dla ciebie ktoś inny. Ktoś nie z twojej bajki. Albo w tym wypadku, nie z twojej planety. Nie będzie wtedy prawdziwego czadu, ewentualnie dużo hałasu.
A kiedy jest MOC… wtedy można zrobić międzynarodową wystawę fotografii i kameralny koncert w starym, rozwalającym się młynie i jest pięknie. Można zamknąć kawał ruchliwej drogi wojewódzkiej w środku wsi po to, by przemienić ją w kolorowy, rozśpiewany deptak, jak w turystycznym miasteczku. Można namówić niespodziewanie wielką liczbę ludzi do tańca na zimowym festynie w samym środku lasu, przy temperaturze -30 stopni…
To ostatnie spontanicznie utworzone wydarzenie – bez jednego udostępnienia na facebooku, którego jeszcze wtedy nie było- przyciągnęło z sankami i przeróżnymi zaprzęgami publiczność, jakiej czasem trudno się doprosić mimo drogich spotów w radiu i telewizji.Kiedy jednak na skutek globalnego ocieplenia zabrakło w kolejnych latach śniegu trzeba było zrezygnować z leśnego festynu i wymyślić w to miejsce coś innego.
Wtedy, stojąc w pewien zimowy wieczór na kościelnym wzgórzu w Medyni zapatrzyłyśmy się z moją przyjaciółką Ingą na roztaczające się stamtąd, rozświetlone panoramy Rzeszowa i Łańcuta.
Tu jest energia- powiedziała ona. – Energia i moc- dodałam ja. I byłyśmy pewne, że wszyscy inni czują podobnie. Nie pomyliłyśmy się. Koncert, który od tamtego czasu odbywa się tam co roku na początku stycznia, gromadzi tłumy.
Chyba nigdy nie było tam dobrej pogody (czytaj: wirujących płatków śniegu przy zerowej temperaturze). Był za to w kolejnych latach: siarczysty mróz, zmrożony deszcz i bardzo silny, porywisty wiatr, który omal nie porwał zadaszenia sceny. Ale to wcale nie przeszkadzało publiczności. Ani tym, którzy tańczyli i grali na estradzie, ani kolędnikom z pochodniami, ani tym, którzy gotowali gorące barszcze, ani tym, co palili jasne ogniska.
Czuło się, że moc jest z nimi. No i jest czad!
























