O sobie:
Z wykształcenia filmoznawca i dr nauk o sztuce, z zawodu dziennikarka w Polskim Radiu Rzeszów.
Na co dzień matkuję bliźniakom, a one dorastają w tempie zawrotnym, czemu nie mogę się nadziwić. W wolnym czasie odkrywam uroki pielęgnacji azalii i uprawy cukinii. Odkąd pamiętam jestem feministką, co ani nie przeszkodziło mi w życiu rodzinnym, ani nie powoduje, że w domu śpię na kurzu :)
O blogu:
To już niestety zamierzchłe czasy, kiedy oglądałam kilka filmów pod rząd. I choć kino to wciąż dla mnie medium najważniejsze, to kiedy doba się kurczy, tytuły trzeba wybierać starannie. Z ?Bitwy pod Wiedniem? z premedytacją rezygnuję, tu będę pisać o dobrym kinie, bo na złe coraz bardziej szkoda mi czasu. A że nie samy kinem człowiek żyje, o wartych obejrzenia spektaklach i wystawach też milczeć nie będę.
"Bejbi blues"
Dodano: 18-01-2013
Osoby dramatu:
- Siedemnastoletnia Natalia i jej syn Antoś, który na oko ma prawie roczek. Wbrew pierwszemu wrażeniu: to wcale nie była wpadka. Nastolatka czuła się niekochana przez matkę, dlatego postanowiła urodzić sobie dziecko: żeby mieć kogoś do kochania. Życie Natalii zmieniło się diametralnie, ale ona jest zadowolona, że może opiekować się małym. Robi to jednak chaotycznie, z dnia na dzień, żyje tu i teraz, jakby nie miała zdolności do myślenia długofalowego.
- Kuba, ojciec Antosia. Lubi syna, może nawet go kocha, ale absolutnie nie potrafi wziąć za niego odpowiedzialność. Żeby nie czuć strachu przed opieką nad maluchem - pali trawkę.
Natalia i Kuba to jeszcze dzieci, no jasne. Ale życie niczego ich nie uczy, obserwujemy ich zachowania – i nie widzimy żadnej zmiany. Ale jak dziwić się im, skoro egzaminu z dojrzałości nie zdali dorośli?
- Mama Natalii. To ona zaszła kiedyś w nieplanowaną ciążę i sama wychowywała córkę. Co prawda nie wyrzuciła nastolatki z domu, pomaga zajmować się Antosiem, ale wkrótce wyjeżdża. Niby do Berlina, żeby zarobić na wnuka i po to, żeby Natalia z chłopakiem mieli mieszkanie i mogli ułożyć sobie życie. Tak naprawdę jednak woli uciec od kłopotów, rzadko dzwoni, a w końcu ...uwodzi Kubę.
Reżyserka postarała się, żebyśmy nie pomyśleli, że po prostu chodzi o rodziny z marginesu społecznego, patologiczne. Mamy jeszcze:
- Rodziców Kuby. Są eleganccy, dobrze sytuowani i wymuskani. Chcą pomóc, ale z daleka, raczej podrzucić pieniądze, niż zostać z Antkiem, raczej posprzątać, niż się z nim pobawić. Uważają, że dziecko to problem matki, Kuba musi przecież skończyć szkołę i zdać maturę. Poza tym sami mają za mało czasu nawet dla własnego syna, cóż więc mówić o wnuku.
Ktoś jeszcze? Tylko znajomi i ekscentryczna sąsiadka. Nie ma żadnej szkoły, żadnej dalszej rodziny. Żadnego oparcia.
Próbujemy (chcemy?) widzieć zmiany na lepsze w bohaterce, a przy dobrej woli docenimy nawet jej starania, choć przeplatane są one utratą kontroli, a nawet sięganiem po narkotyki. Ale ten film nie zmierza do happy endu. Natalia jednak znudziła się Antosiem, chce oddać się swojej pasji: modzie. Film ma dwa zakończenia, to drugie jeszcze bardziej niż pierwsze wbija nas w fotel. Bo mimo tragedii nie dana będzie nikomu przemiana. Młodzi nie tylko wciąż grzeszą egoizmem, nareszcie widzimy, że oni są wręcz pozbawieni sumienia, bawią się życiem. Czyimś.
Nie chcę zdradzać rozwiązania, ale niewątpliwie mamy do czynienia z odautorską prowokacją, nie sposób nie nabrać wątpliwości, że reżyserka „podkręciła” rzeczywistość.
Film jest krwisty, opowiedziany z nerwem, ma tempo i smak. Młodzi aktorzy (czwórka naturszczyków) są bardzo autentyczni, a starsi niezwykle oszczędnymi środkami charakteryzują swoje postaci. Wyjątkowo silnie oddziaływują – co rzadkie w produkcjach nie historycznych - scenografia i kostiumy. Katarzyna Rosłaniec wspólnie z operatorem Jensem Ramborgiem precyzyjnie zaplanowała też kody kolorystyczne dla określonych scen: mam wrażenie, że to akurat się nie udało, niemniej wystylizowane i przestylizowane kreacje, scenograficzne dominanty stylistyczne takie jak podkręcone róże albo wzory op-art przejmują kontrolę nad poszczególnymi scenami. Dzięki temu historia mimo sztafażu codzienności odrealnia się, kojarzy ze złą bajką, nocnym koszmarem. Sporo tu też kiczu, przerysowań, języka jakby rodem z reklamy. Za formę: wielkie brawa.
Katarzyna Rosłaniec zadebiutowała „Galeriankami”. Odniosły one frekwencyjny sukces, choć były przewidywalne, schematyczne, obliczone na szokowanie i dość płaskie. W „Bejbi blues” publicystyki jest mniej, ale film wady ma również poważne.
Przede wszystkim: nie sposób nawiązać więzi z bohaterką. Nie chodzi tylko o to, że trudno ją polubić. Trudno ją poznać. Jest nieprzewidywalna, składa się z pojedynczych grymasów i emocji, nie wiemy, co ją wkurzy, co urazi, a co zyska uznanie. Zresztą sam film to także seria obrazków, migający ciąg zdarzeń, oddzielonych od siebie dłuższymi wyciemnieniami, które są jak krótki oddech dla nabranie powietrza przed łapaniem dalszych wrażeń.
I sprawa kolejna, kluczowa: po co nam taki film? To nie jest psychologiczny dramat, to raczej głośny plakat, teledysk, który ma tylko zasygnalizować diagnozę: jest problem, są tacy ludzie, popatrzcie, czym to się kończy. Przy czym nie chodzi o samo zjawisko rodzenia sobie dzieci z egoistycznych nastoletnich pobudek (choć cała historia inspirowana jest prawdziwą ponoć tendencją). W Polsce wciąż młodzi nie mają wiedzy o seksualności i tradycyjnie wpadają, a dzieci jako uzupełnienie planu życiowego fundują sobie raczej starsze i spełnione zawodowo kobiety. W „Bejbi blues” centralnym problemem jest niedojrzałość, to jest rak zżerający różne pokolenia, panoszący się bezwstydnie, choroba na którą nie ma lekarstwa. Wskazanie na tę patologię jest cenne, brakuje mi jednak u Rosłaniec głębszej refleksji. Bo czym jej opowieść różni się od tabloidowych rozważań o wydarzeniach z Sosnowca czy Sanoka – żeby przywołać tylko ostatnie medialne przykłady?
Mimo to uważam, że lepiej, żeby w ramach wychowania do życia w rodzinie uczniowie szkół ponadgimnazjalnych chodzili do kina na „Bejbi blues”, niż żeby na lekcjach historii odbywali wycieczki na „Bitwę pod Wiedniem”. Pod warunkiem jednak, że film stanie się pretekstem do prawdziwej i długiej rozmowy.


























