O sobie:
Z wykształcenia filmoznawca i dr nauk o sztuce, z zawodu dziennikarka w Polskim Radiu Rzeszów.
Na co dzień matkuję bliźniakom, a one dorastają w tempie zawrotnym, czemu nie mogę się nadziwić. W wolnym czasie odkrywam uroki pielęgnacji azalii i uprawy cukinii. Odkąd pamiętam jestem feministką, co ani nie przeszkodziło mi w życiu rodzinnym, ani nie powoduje, że w domu śpię na kurzu :)
O blogu:
To już niestety zamierzchłe czasy, kiedy oglądałam kilka filmów pod rząd. I choć kino to wciąż dla mnie medium najważniejsze, to kiedy doba się kurczy, tytuły trzeba wybierać starannie. Z ?Bitwy pod Wiedniem? z premedytacją rezygnuję, tu będę pisać o dobrym kinie, bo na złe coraz bardziej szkoda mi czasu. A że nie samy kinem człowiek żyje, o wartych obejrzenia spektaklach i wystawach też milczeć nie będę.
O "Tajemnicy Westerplatte"
Dodano: 03-03-2013
Oskary wręczone, podziękowania wygłoszone a kreacje skomentowane: święto amerykańskiego przemysłu filmowego i szał mediów już za nami. A na naszym podwórku całkiem po staremu. Na ekranach królują hollywoodzkie produkcje, a polskie kino po passie bardzo dobrych tytułów jakby straciło impet.
Rozczarowuje komedia „Być jak Kazimierz Deyna”. Proszę nie dać się zwieść zawadiackiemu zwiastunowi. Nie wiem, czy pracował nad nim rzeszowianin Szymon Lenkowski, który swego czasu za trailer „Różyczki” Jana Kidawy – Błońskiego otrzymał Golden Trailer Award, uznawany za odpowiednika Oskara w tej dziedzinie. Na pewno jednak autor zwiastuna komedii wyreżyserowanej przez Annę Wieczur – Bluszcz to profesjonalista wysokiej klasy. Jak to w porządnej reklamie: widz zostaje z przekonaniem, że produkt będzie dobry, czyli, że czeka nas projekcja zabawna i lekka. Owszem, sceny zawarte w zwiastunie bawią, problemem jest, że … tylko one. Komedia nuży, a to grzech kardynalny, warto ją zobaczyć chyba tylko dla wyjątkowej aktorki: Gabrieli Muskały.
Szkoda mi kolejne akapity poświęcać na wybrzydzanie, więcej uwagi i miejsca, ze względu na temat, oddam „Tajemnicy Westerplatte”. Emocje towarzyszące premierze tego filmu okazały się dużo mniejsze, niż gdy na etapie realizacji zdjęć cztery lata temu padły zarzuty o antypolskość z jednej, a cenzurę prewencyjną z drugiej strony, a Bogusław Linda wycofał się z produkcji. Tym razem histerii i awantur nie ma, najbardziej podkreślany jest za to fakt, że film udało się ukończyć dzięki wytrwałości debiutującego reżysera (do tej pory aktora) Pawła Chochlewa. Nie ulega jednak wątpliwości, że dla filmu z korzyścią byłoby, gdyby reżyserii podjął się twórca bardziej doświadczony.
Co z pewnością warto podkreślić: poruszana tematyka to samo jądro polskich sporów toczonych przez wiele dziesięcioleci. Mierzyć swe siły na zamiary, czy odwrotnie? Walczyć z głową i minimalizować straty, czy o honor, szastając swoim i innych życiem? Andrzej Wajda zadając te między innymi pytania stworzył w 1958 roku „Popiół i diament, film - arcydzieło. Do historii kina przeszła scena przy barze, kiedy Maciek Chełmicki podpala kolejne kieliszki ze spirytusem obrazujące, jak wielu jego przyjaciół z lasu zginęło i mówi: „W porządku, stać nas na to [żebyśmy ginęli].”
Wydaje się, że Chochlew chciał, nie unieważniając motywacji romantycznej, aby mocniej wybrzmiały argumenty pragmatyczne. Major Henryk Sucharski jako jedyny wie, że załoga Westerplatte ma walczyć tylko o honor, przez 12 godzin, że walka nie ma żadnego strategicznego celu, a w dodatku żadnej pomocy nie będzie. Tą wiedzą z nikim nie może się jednak podzielić, aby nie ucierpiało morale żołnierzy. A ci w większości prą do walki. Co powinien zrobić odpowiedzialny dowódca, gdy minie 12 godzin? Niestety, równy antycznej tragedii dylemat nie ma szansy się rozwinąć – major choruje i przejawia oznaki niestabilności psychicznej, u żołnierzy traci posłuch, u widzów zaś – wiarygodność. Jego argumenty zostają pozbawione ciężaru. Kluczowa rola wydaje się … nienapisana, tak, jakby scenarzysta nie mógł się zdecydować, jak tę postać poprowadzić.
W którymś momencie wydaje się, że zostaniemy zabrani w wędrówką w umysł człowieka odkrywającego swoją słabość. Major wie, że to od niego zależy życie innych ale nie potrafi podjąć żadnej decyzji, nie potrafi wziąć odpowiedzialności. To kolejny wielki temat, ale film obchodzi go bokiem, widzom serwuje się sceny omamów, ale to tanie wizje, brak im drapieżności i smaku. Na pełnej linii zawodzi Michał Żebrowski, jego grymasy są na miarę roli w serialu „Na dobre i na złe”. Zastępca majora, kapitan Dąbrowski, reprezentuje z kolei naiwny, chłopięcy wręcz zapał do walki traktowanej jak zabawa. To postać niezniuansowana, papierowa, a wyniesiony przez niego na piedestał honor pozostaje abstrakcyjny. Świszczą kule, wybuchają granaty, a spór między protagonistami staje się karykaturalny i obchodzi nas coraz mniej.
W głowach Polaków marszowym rytmem wybił się wiersz Gałczyńskiego, jak to prosto do nieba szli czwórkami żołnierze z Westerplatte, z pamięci wiele osób potrafi wyrecytować kolejne strofy. Ta uwznioślona wizja bohaterstwa w filmie została przełamana, żołnierze broniący półwyspu odczuwają strach i niepewność, niektórzy dezerterują, inni piją, jeszcze inni bez majtek kąpią się w morzu tuż przed niemieckim krążownikiem. Nie jest to bynajmniej szkalowanie pamięci polskiego żołnierza, raczej samo życie, proza zamiast poezji. To pokrzepiające, że nie słychać tym razem głosów oburzenia, widocznie do takiej świadomości historycznej już dorośliśmy. Dla porównania: Spielberg w „Lincolnie” pokazał, jakie sztuczki były potrzebne, aby Kongres przegłosował poprawkę znoszącą niewolnictwo. Ukochany amerykański prezydent sam definiuje, na czym polega dobro wyższe i działa jak oświecony władca absolutny. Lincoln de facto obchodzi demokratyczne procedury, pozostaje co prawda w zgodzie z ich literą, ale sterując senatorami niczym marionetkami łamie ducha demokracji. I o tym opowiada hollywoodzka mainstreamowa produkcja!
Pozostanę przy porównaniu obydwu filmów: „Lincoln” zniechęca sztywnością, statycznością i wyjątkowym u Spielberga prymatem dialogów nad obrazem, nie można mu jednak odmówić precyzyjnego scenariusza i doskonałego aktorstwa. W „Tajemnicy Westerplatte” to akurat dwa podstawowe braki. Debiut Chochlewa to kolejna pozycja na długiej liście tytułów zaświadczających, że największą słabością polskiego kina są kiepskie scenariusze. W tym przypadku, mimo jedności czasu, miejsca i akcji, mamy do czynienia z szeregiem scen, ciągnących opowieść w różne strony. Ponadto wiele z tych scen przypomina odrabianie ćwiczeń aktorskich na pierwszym roku szkoły filmowej. W innych z kolei wydaje się, że aktorzy w ogóle nie dostali zadania do wykonania. To smutny widok szczególnie w przypadku osób skądinąd znakomitych w swoim fachu. Na tym tle perełką są role Jakuba Wesołowskiego jako żołnierza oddanego walce i łamiącego rozkaz poddania się (szkoda, że to nie on zagrał kapitana Franciszka Dąbrowskiego), a przede wszystkim Mirosława Baki, który zagrał oficera pozbawionego złudzeń, doświadczonego, postawionego przed koniecznością rozstrzelania swoich najmłodszych podwładnych – dezerterów. To kreacja wyjątkowo przejmująca.
Nie mamy, niestety, szczęścia do filmów o polskiej historii. „Tajemnica Westerplatte” nie okazała się co prawda totalną artystyczną porażką, jak fama długo przed premierą niosła, ale podjęty temat zasługuje na dużo lepsze filmowe opracowanie.
























