O sobie:
Z wykształcenia filmoznawca i dr nauk o sztuce, z zawodu dziennikarka w Polskim Radiu Rzeszów.
Na co dzień matkuję bliźniakom, a one dorastają w tempie zawrotnym, czemu nie mogę się nadziwić. W wolnym czasie odkrywam uroki pielęgnacji azalii i uprawy cukinii. Odkąd pamiętam jestem feministką, co ani nie przeszkodziło mi w życiu rodzinnym, ani nie powoduje, że w domu śpię na kurzu :)
O blogu:
To już niestety zamierzchłe czasy, kiedy oglądałam kilka filmów pod rząd. I choć kino to wciąż dla mnie medium najważniejsze, to kiedy doba się kurczy, tytuły trzeba wybierać starannie. Z ?Bitwy pod Wiedniem? z premedytacją rezygnuję, tu będę pisać o dobrym kinie, bo na złe coraz bardziej szkoda mi czasu. A że nie samy kinem człowiek żyje, o wartych obejrzenia spektaklach i wystawach też milczeć nie będę.
Karenina glamour ale do kina niekoniecznie
Dodano: 01-12-2012
Kto spodziewał się klasycznej opowieści o pięknej ale tragicznej miłości wyjdzie z kina niezadowolony (czy raczej niezadowolona - bo na widowni zdecydowanie przeważają kobiety). Co prawda adaptacja Joe Wrighta ma istotne plusy, zaliczają się do nich: zdjęcia, kostiumy i Jude Law jako zdradzany Karenin. Ale te plusy nie przesłaniają minusów. Niestety.
Ile razy można wiernie przenosić na ekran powieść Tołstoja? Twórcy filmu uznali, że jak sięgać po klasykę, to tylko, żeby w niej postmodernistycznie pogmerać. Kostiumy potraktowano umownie, głębsze dekolty i opadajace ramiączka sukni miały być atrakcyjne dla współczesnych widzów i takie są. Jak informuje Elle, projekty sukien oparto na kolekcji haute couture Diora z lat 50., a wartą 2,5 miliona dolarów biżuterię dla Keiry Knightley pożyczono od Chanel. Toalety rzeczywiście są porywające, i film warto zobaczyć tylko dla nich. Jeśli ktoś tak wysoko ceni modę.
Warto zobaczyć też jednego aktora. Jude Law pokazał ludzką twarz srogiego przecież i sztywnego Karenina. Wciąż jest on powściągliwy w okazywaniu uczuć, ale odmówić mu ich nie sposób. Z pewnością to właśnie Karenin pozostaje tragiczną ofiarą miłości fatalnej, jaka łączy Annę i hrabiego Wrońskiego. Tak, on, bo para zakochanych na ekranie przekonująca nie jest. Keira Knightley posługuje się bardzo wąską gamą środków aktorskiego wyrazu, na plan pierwszy wysuwając rozchylone usta. Mam wrażenie, że i w „Pokucie”, i w „Dumie i uprzedzeniu” tego samego reżysera pokazała całkiem niezły warsztat, tutaj go zabrakło. Z kolei gdy patrzę na zdjęcie aktora Aarona Johnsona, widzę dość przystojnego … dzieciaka. Hrabia Wronski na ekranie po pierwsze jest właśnie zbyt młody, po drugie w tej charakteryzacji od aparycji amanta dzielą go długie kilometry. Blond loki i chłopięcy wąsik nie pozwalają uwierzyć, ze mamy do czynienia ze zdobywcą kobiecych serc, który tym razem zakochuje się naprawdę.
Operator Seamus McGarwey wykonał znakomitą robotę. Jego zdjęcia urzekają i zachwycają, ale zawodzi przyjęta formuła artystyczna. Oto film w teatrze, a może ...teatr w kinie. Widać dekoracje i kulisy, wkraczamy w dramat wyższych rosyjskich sfer, gdzie najdrobniejsze zachowania są regulowane konwenansami surowszymi niż kodeksy prawne. Plany zmieniają się na naszych oczach, gdy rozsuwa się kurtyna albo rozjeżdżają dekoracje. Ulica staje się urzędem, ten przekształca się w pokoje. Ma to swój muzyczny rytm i wdzięk, sceny w urzędzie przypominają musical i uwodzą lekkością. Jednak im dalej posuwamy się w tę opowieść, tym większą klaustrofobię odczuwamy. Nawet Moskwy nie widzimy ani razu, musi wystarczyć nam ...rysunek. Nawet tak ikoniczny symbol Anny Kareniny jak owiana śniegiem lokomotywa jest tylko scenicznym rekwizytem w teatralnej hali. W efekcie - brakuje przestrzeni. I emocji.
Nie przepraszam, przestrzeń pojawia się w alternatywnym dla Anny i Wrońskiego wątku – o miłości czystej i spełnionej, nie splamionej zdradą. Na szerokiej rosyjskie wsi pan żyje w harmonii z przyrodą, kosi zboże razem z chłopami i zaznaje szczęścia rodzinnego u boku oddanej żony. To tak łopatologiczne, że odbiera wszelką przyjemność z obcowania z filmem.


























